sobota, 26 grudnia 2015

Pociąg zwany życiem.

Jedziesz pociągiem życie, mijasz kolejne stacje.
Po drodze ludzie wsiadają, wysiadają. Jedni pomagaja Tobie, innym pomagasz Ty. Żyjesz po prostu, naprawiasz to co zepsułaś, masz w głowie cel do któego dążysz - bez ciśnienia, ale wiesz dokąd zmierzasz. I nagle: PIZD!!!
Wraca do Ciebie jakaś przeszłość, jakaś sprawa, którą starasz się dokończyć, rozwiązać jak człowiek.
I tak sobie myślę, że czasem nie da się po ludzku. Po prostu są takie wyjątki od reguły, kiedy trzeba zacisnąć zęby, wstać i przywalić !!! Celnie i mocno. Dlaczego? Bo gdy ktoś depcze Twoją dobroć i wyrozumiałość, gdy nadstawiasz polczek...po raz "enty" to przychodzi w życiu taki moment, kiedy musisz wybrać.
Ja wybrałam... świadomie. Lubię swoje życie, lubię ludzi, którzy w nim są i jeżeli będzie taka potrzeba odłożę ideały na półkę.
Bo dobrzy ludzie też mogą się wkurzyć, też mają granice, których NIKT nie może przekroczyć.



niedziela, 20 grudnia 2015

Plątanina myśli...

Każdy z nas (przynajmniej znakomita większość) ma taki temat, na który nie chce, a precyzując nie chce bo nie potrafi porozmawiać.
Reakcja za każdym razem taka sama - ogarnia nas frustracja, dym paruje uszami, wykrzykujemy nasze utarte poglądy i zamykamy uszy na cokolwiek i zmieniamy temat najszybciej jak się da.
I o ile nie mamy obowiązku rozmawiać o tym z kimkolwiek, o tyle sami z sobą jednak powinniśmy. A dlaczego niby, skoro mi tak dobrze? Tak, tak. Skoro jest tak dobrze to po co te nerwy gdy pada niezręczny temat. Otóż, to. Nieporządek w głowie rodzi frustrację i złość, a po co to komu, ani to zdrowe, ani przyjemne.
Skoro temat nas drażni, jest dla nas ważny. Błahe sprawy nie wyprowadzają z równowagi, a skoro tak to ważne kwestie czasem dla "zdrowotności" duszy i dla samego siebie warto przerobić. Tak, nie będzie łatwo polemizować ze sobą, swoimi utartymi przekonaniami, frustracją i złością, ale da się. Zawsze się da. Ewentualnie kwestia czasu i rozmów...z samym sobą.
Jeśli coś nas boli... Wygodnie jest zacząć od siebie.
Na początku spróbować pomyśleć o sprawie tak jakbyśmy mieli poradzić komuś,a nie sobie..To czasem ułatwia sprawę

Pakiet pierwszy: Z serii, dlaczego:
- tak reaguję?
- to budzi takie emocje?
Pakiet drugi: Co:

- mogę z tym zrobić?
- mogę zmienić w swojej reakcji?
Pakiet trzeci:

- Jaki mam na to wpływ?
- Jakie konkretne działania wpłyną na zmianę mojej reakcji?
- Czy moje nerwy zmienią coś na lepsze?
- Czy jest to naprawdę tak istotne, żeby tracić nad sobą panowanie?
- Czy gdyby to był ostatni dzień mojego życia, zwrócił(a)bym na to uwagę? (To moje ulubione pytanie, które najczęściej mi pomaga).
I jeśli jeszcze ktoś się zastanawia po co mi to? Spieszę z odpowiedzią. Jeśli sami ze sobą nie będziemy potrafili rozmawiać, nazywać naszych uczuć to zawsze będziemy mieli problem ze szczerą rozmową z innymi. Jak można zrozumieć kogoś, kto sam siebie nie potrafi zrozumieć? Jak można odczytać uczucia kogoś, kto nie wie co czuje? Proste i trudne...jak zwykle z resztą ;)
Powodzenia w dialogach ze sobą i innymi, życzę i sobie i Wam.

EmGie


I nie poddawać się w tym wewnętrznym dialogu. Dać sobie czas, jak zawsze z resztą. Nie od razu musimy znać odpowiedzi na wszystkie pytania. Nawet jeśli sprawa dotyczy nas samych.

Świąteczne...irytacje

Światełka, Mikołaje, atmosfera pełna ciepła, uśmiechu i życzliwości. To serwują nam media, z tym kojarzy się grudzień... Słodko !!!
Otóż, nie. Od takiej słodkości to mnie mdli.
O ile nie mam nic do światełek, gwiazdeczek i Mikołajków - bo krzywdy mi to nie robi - co po najwyżej trochę drażni gdy widzę świąteczne wystawy już w listopadzie. Przecież gdyby te wszystkie ozdóbki pojawiły się w połowie grudnia - to byłaby prawdziwa magia świąt, a nie komercyjna karuzela, ale odbiegam od tematu.
Wracając do "przeuroczej", ciepłej, życzliwej atmosfery. WTF ?!! To na co dzień już tak nie można?
Każdy dzień jest po to, aby dać szansę, wybaczyć, być życzliwym, ciepłym, dobrym...po prostu ludzkim. Święta to takie podsumowanie - tzw. " wisienka na torcie" właśnie takiego życia.
I jak tak sobie obserwuję - świąteczne zabieganie, kłótnie kto komu jaki prezent, wyścigi który lepszy, droższy i ogólnie ah i och... To zastanawiam się gdzie ta magia, gdzie życzliwość i w końcu dlaczego tylu ludzi daje sobie wmówić, że tylko od święta powinniśmy być radośni, dobrzy i szczęśliwi.
Każdy dzień jest świętem, a jutra może nie być...po prostu.
Każdy dzień jest prezentem... zwyczajnie - nadzwyczajnie.
Prezentem niepoliczalnym, niemierzalnym - jest drugi człowiek. I jeśli jest na świecie ktoś kto ma dla nas czas, darzy ciepłem, wsparciem, szacunkiem, przyjaźnią, miłością pomimo zmęczenia, trudnych dni, codzienności i tysiąca innych bzdur, z którymi każdy z nas musi borykać się każdego dnia - to czas najwyższy to docenić. Bo bycie emocjonalnym milionerem jest cholernie wielkim szczęściem ;)
I czasem zamiast robić sobie ciśnienie, że musimy komuś wybaczyć, czy zrobić cokolwiek bo są święta...dajmy "czasowi czas" i świadomość, że nic nie musimy, nie na siłę.
Może kiedyś przyjdzie moment, że polubimy święta, że spotkamy osoby, z którymi ten czas będziemy chcieli dzielić, że poczujemy potrzebę podzielenia się opłatkiem, wybaczenia, czy zrobienia czegokolwiek, ale niech płynie to prosto z serca, a nie terminu, który wyznacza kalendarz.

Święta to uczucia, które płyną prosto z serca, święta to czas kiedy ludzie, z którymi siedzimy przy stole czują radość.
To definicja moich świąt...prosta i trudna do zrealizowania na dzisiaj.
Wszystkiego najlepszego !!!
Emocjonalnych milionów,
ludzi na których zawsze można liczyć,
miłości, takiej o jakiej każdy z Was marzy,
siły, odwagi i wiary w siebie.
Życzliwości, takiej zwyczajnej ludzkiej - nie kupionej w butelce,
I dobrej butelki na zabawie Sylwestrowej ;*

EmGie

środa, 9 grudnia 2015

Przeciąg.

Serce sobie przeziębiłam,
wystawiłam je na przeciąg.
A teraz został koc
i kubek ciepłej herbaty ogrzewającej dłonie.
I taka silna, zaradna, uśmiechnięta,
a wieczorami o tym zapominam.
Siły szukam w słabości,
uśmiechu w smutku
Zapijając łzą bezsilności.

Tak sobie myślę, że ja też mam prawo czasem zwątpić, przystanąć, złapać oddech. Nie wiedzieć co dalej..i zostawić to wszystko na drugi dzień... Tak po prostu.
I w grudniowy wieczór się zagubić, choćby po to, żeby znaleźć siebie. Odkryć siłę w słabości, albo zobaczyć, że podnoszę się szybciej niż ostatnio.
EmGie

wtorek, 8 grudnia 2015

Silny człowiek...

Zagryzać wargi nocą i dusić łzy, których miało nie być
Ze złości na siebie, że nie wiem jak sobie poradzić.
Po prostu czasem siadasz po całym dniu i nie wiesz,
Priorytety ustalone, niby wszystko idzie swoim torem,
ale potrzebujesz czasu
Na sądy, na uprawomocnienia
a Ty chcesz po prostu ŻYĆ.
Tak, dzisiaj, teraz
Bo pieprzonego jutra może nie być,
Bo masz prawo, jak każdy do radości, beztroski, do szczęścia
Bez rozliczania
Robisz co możesz i napotykasz mur,
Chcesz przejść sposobem, siłą,
Jakkolwiek, ale zgodnie ze swoimi zasadami,
Mur nadal stoi.
Ja nadal wierzę,
że siła rodzi się ze słabości...





czwartek, 12 listopada 2015

Zapomniałam.

Tyle oczekiwań, czasu i energii...
Wyobrażałam sobie ten dzień, jako pełen emocjonalnych fajerwerków...a tu proszę.
Tak - mam rozwód, tak - tak po jednej rozprawie, tak - bez żalu i niezdecydowania, tak - to była najlepsza decyzja jaką mogłam podjąć. Tak - i co dalej?!
Tyle czasu żyłam w gotowości, z powerem i na maksymalnych obrotach, po to, żeby się nie poddać, nie poczuć... silna chciałam być.
Dałam radę. I czuję, że coś mi się rozłazi, coś ucieka. Zaczynam na nowo czuć emocje, te które bolą i te które sprawiają przyjemność. Zapomniałam, że otwieranie się może być bolesne i zapomniałam..jak to jest czuć...
Zapomniałam, dać sobie prawo do czucia, a to taka podstawa, żeby żyć.


niedziela, 4 października 2015

Czas...

"Jak się chce, szuka się sposobu, jak się nie chce, szuka się powodu."  - zgrzewkę ginu temu, kto tak pięknie i jasno ujął kwestię "chciejstw" i "niechciejstw" tego świata.
Może ja jestem niemodna, nieżyciowa i w ogóle tralalala, ale ja się angażuję w relacjach. Nieważne - koleżeńskich, przyjacielskich, partnerskich ...po prostu wkładam w to całą siebie. Bo chcę, mogę i ten typ tak ma. I wkurza mnie nieprzeciętnie jak ktoś mnie traktuje tak "na pół gwizdka" - tak to nawet wody na herbatę się nie zagotuje.
Dlatego przekraczając próg mojego domu, staram się, żeby za drzwiami zostało wszystko co niepotrzebne - częstuję czym chata bogata i jedziemy z  tematem, milczeniem, czy co tam jeszcze potrzeba. Nie oceniam, po prostu jestem. Bo tak ma być !!! Bo to najcenniejsze co mogę dać przyjaciołom...mój czas, moja uwaga - skierowana na daną chwilę, osobę, rozmowę.
I nie jest ważne, że:
- w kuchni czekają naczynia - pozmywa się...kiedyś
- jestem zmęczona ( po całym dniu to norma),
- mam jeszcze kilka spraw (zawsze jakieś są),
Jeżeli ktoś dzwoni do mnie to znaczy, że potrzebuje porozmawiać ze mną więc "nie" usłyszy tylko wtedy gdy fizycznie mnie w tym domu nie ma.
Ktoś mi kiedyś zarzucił, że w tej kwestii jestem nieasertywna, ale WTF czas, przyjaciele i zdrowie są to wartości bezcenne według mnie.
A gdyby ktoś chciał wiedzieć o co chodzi w tym poście ;) O czas, który można dać w prezencie. Pewnie mogłam ująć to prościej jednak skorzystałam z opcji, że mogę i tak ;)

W stronę słońca...



Wznoszę toast (zieloną herbatą) za dzisiejsze zbiegi okoliczności i ten piękny dzień.
Ostatnie dwa tygodnie upłynęły pod znakiem chaosu emocjonalnego i wyczerpania fizycznego. Tak zdarza się... Kto by tam się przejmował... No na pewno nie ja, a jednak....
Lekarstwo było tylko jedno. Uciec!!! Od bodźców, dobrych rad i zbędnego jazgotu.
Spakowałam plecak, Tymka i już......
Mięśnie próbowałam z całych sił podpalić jadąc rowerem, wiatr wygłaskał moją niedotlenioną skórę, oczy ukoił spokój jeziora. Z każdym kolejnym kilometrem czułam się bardziej szczęśliwa, spokojna i tak cudownie zmęczona.

I nagle: WOW. Położyłam się na pomoście i przyszły do mnie te wszystkie dobre rzeczy, których w biegu codziennych spraw nie zauważyłam.
I Pani Magda zdała sobie sprawę, że na tym etapie swojego życia - mimo popieprzonego zakrętu przez który staram się przejść - jest dobrze. Idę w dobrym kierunku, otoczona wspaniałymi ludźmi, mam głowę pełną pomysłów i kocham swoje życie takim jakie jest.
Z moimi problemami, radościami, zawirowaniami i euforią, a to dlatego, że to ja sama - kreuję swój świat.
A więc Panie i Panowie - jest moc !!! 

Pozdrawiam
Magda


poniedziałek, 21 września 2015

Impuls - zamiast zastanawiania ;)

"Wiele decyzji podejmuję pod wpływem impulsu, potem już się tego trzymam" - motto Piotra Najsztuba, które uważam za podsumowanie moich działań.

I nie chodzi tu o bezmyślne działania, ale bycie w ruchu...
Każdego dnia, biegnę ... Pomiędzy zakupami, przedszkolem, pracą, zabawą, czasem wolnym podejmuję decyzje... Decyzje, decyzje, decyzje... Jest ich milion, a może tylko pół miliona. Trudne, przeplatają się z tym łatwymi lub błahymi niczym warkocz, którego nigdy nie zaplatam ;p Po prostu je dzielę, na te które potrzebuję podjąć od razu i na te, które mogą poczekać.
Wszystkie łączy jedno... ostateczna decyzja podjęta jest pod wpływem impulsu... Tak, owszem analizuję dość często, obracam, sprawdzam, podrzucam i ważę, ale ostateczne starcie kierowane jest tym moim wewnętrznym sygnałem... Ktoś powie z głupoty. - Tak często to słyszałam, że mogę się tylko uśmiechnąć ;) i obracając się na pięcie, odejść kręcąc tyłkiem - dla podkreślenia gdzie mam taką opinię. ;)
Ten asumpt, który mi pomaga jest jednocześnie wyrazem zaufania do siebie samej, do tego, że najlepsza odpowiedź jest we mnie.
Przecież każdy z nas zawsze znajdzie uzasadnienie dla tego, czego naprawdę chce lub uważa za słuszne. Możemy mieć tysiące argumentów za, ale kiedy w nas będzie sprzeciw - znajdziemy tysiąc jeden kontrargumentów, żeby potwierdzić swoją tezę. Dlatego zaufanie = impuls, impuls=zaufanie.
Drugi powód to potrzeba bycia w ruchu.
Nie podejmując decyzji tkwię w martwym punkcie...czyli zaprzeczeniu mojego stanu naturalnego.
Ruch, dynamika życia - niczym jazda na rowerze, rolkach czy desce sprawia, że czuję... Przy tych dobrze podjętych decyzjach bryzę orzeźwiającego wiatru, przy tych złych - lodowaty podmuch, ale czuję...wiem co robić dalej, a nawet gdy nie wiem...Po prostu ufam
Może teraz jakiś przykładzik... Niech będzie ulubiona tematyka, na której się nie znam. Relacje damsko-męskie.

Poznaję kogoś i po prostu wiem! Wiem, czy chcę się spotkać, poznać, zanurzyć się w tą relację...Z całymi jej konsekwencjami... Z tymi przyjemnymi jak mleczna czekolada i tymi odbijającymi się piołunem. Angażuję się całą sobą, nie analizuję - po prostu jestem. Nie uciekam, nie zamykam się, otwieram rękę, żeby poczuć dotknięcie dłoni. Nie gram, nie stwarzam pozorów, nie trzymam pozy. Jestem...Po prostu. Bez dopisywania historii, która ma zakończyć się ślubem (Chociaż ze ślubem często wszystko się kończy ;p).
Zdecydowanie ... Nie stoję w drzwiach bijąc się z myślami. Po prostu wchodzę bo czego miałabym się bać... Chyba tylko tego chłodu, który powstaje przy otwartych drzwiach, w których trzymałoby mnie niezdecydowanie... I zamiast zastanawiać się czy kochać, kocham...bo czego tu się bać..

niedziela, 6 września 2015

Rozmowy przy marchwiaku...

One związane...Oni związani
wszyscy zgodnie twierdzą,
że związki są do bani...
One wolne, oni wolni
boją się co dzień
że ktoś ich spowolni.

Tak, moja radosna twórczość nie zna granic, a poziom niższy niż ustawa przewiduje - sens jednak jest.
O co chodzi ?
Obserwuję sobie niezadowolenie z trwania w związkach (formalnych i nie), strach przed wejściem w taką formę bliskości (tak, dla mnie związek jest formą bliskości,a nie abstrakcją)...
Tak sobie przysłuchuję się, rozmawiam, analizuję i nie ogarniam... Pewnie nie muszę, jednak swoją teorię mam ;) (a, że się nie znam to się wypowiem).
Wchodzimy w związki (kolejność przypadkowa) z rozsądku, litości, przyzwyczajenia, strachu przed samotnością, z powodu oczekiwań innych, a wystarczyłoby z miłości ( W tym miejscu brawo dla tych odważnych).
Tak, tak - co ja tam wiem...
Postaram się wyjaśnić - mój punkt widzenia - zdobyty z bólem przez doświadczenie.
Miłość - taki czynnik podstawowy.
Od czego się zaczyna i czym dokładnie jest... Dla każdego inaczej i czym innym. Może się zacząć od wszystkiego i niczego. Od spojrzenia, wypadku, przypadku, wspólnego wieczoru, czy rozmowy - w dobrych, złych lub całkowicie obojętnych okolicznościach...
Dla mnie miłość jest: przyjaźnią, wsparciem, czułością, wzajemną troską, szacunkiem, szczerością, życzliwością, ciepłem, dobrem, opiekuńczością, radością z każdego dnia, drobnymi gestami na co dzień, humorami, złymi i dobrymi chwilami, rozmową, a to wszystko doprawione chemią, której wyjaśnić nie potrafię i posypane pożądaniem dla dodania smaczku.
Bardzo w skrócie bo niektórych pewnie zemdli, ale wracając do tematu.
Skoro miłość jest dla mnie tym wszystkim to nie wiem jak mogłabym ograniczać ?!

I teraz... Drogi Panie, wiem że gdzieś istniejesz i nie wiem kiedy Ciebie spotkam, ale...
W związku potrzebna jest przestrzeń.
Tak, przestrzeń - do oddychania, życia, realizowania siebie - taka przestrzeń dla Ciebie i dla mnie.
Po co?
Żebyśmy mogli się na wzajem wspierać, cieszyć się ze swoich marzeń i sukcesów, rozmawiać o naszych pasjach do rana. Opowiadać, wyjaśniać i przekomarzać się.
Żebyśmy czuli się atrakcyjni, spełnieni i pełni życia - dla nas samych i dla siebie wzajemnie.
Żebyśmy mieli czas za sobą zatęsknić i najcudowniej na świecie tą tęsknotę nadrabiać.
Abyśmy mogli być dla siebie motywacją, inspiracją i przestrzenią, do której chce się wracać.
Żebyśmy tęsknili do spokojnego dnia w domu przy filmie i gorącym kakao.
Podsumowując.
Drogi Panie, który gdzieś tam istniejesz, Drogi Czytelniku, który uśmiechasz się pod nosem nad moją romantyczną naiwnością ;) to cholernie trudne zadanie w całej swojej prostocie, ale uwielbiam spełniać marzenia...więc któregoś dnia napiszę, że romantyczność znalazła odzwierciedlenie w mojej rzeczywistości.

Jeśli kogoś nie zemdliło to taki okazyjny kawałeczek 
Magda ;)

piątek, 4 września 2015

Siła to skutek uboczny ;) a natura wie co robi.

Natura jest mądra.
Po prostu.
Lekcja I: Nic nie jest dane raz na zawsze.
Moje złe, ogólne samopoczucie utrzymywało się rok po urodzeniu Tymka więc pobiegłam, któregoś dnia do lekarza (pomiędzy jednym, a drugim pampersem- dumna, że w końcu znalazłam na to czas).
Standardowo - wyniczki,witaminki i koniec. Takie było założenie, a tymczasem...
Standardowo - wyniczki i "Pani Magdo, musimy powtórzyć".
Co powtórzyć przecież ja czasu nie mam - pomyślałam.
Pani doktor raczej spokojnie i bez przejęcia: "Nie chciałabym straszyć, ale hematologicznie wygląda to źle."
To znaczy? 
"Musimy wykluczyć białaczkę" - pani doktor standardowym tonem.
Nie pamiętam jak wyszłam z gabinetu, ale raczej normalnie. W głowie brzęczało tylko i wyłącznie jedno słowo: fuck, fuck,fuck - nic bardziej inteligentnego nie przyszło mi do głowy.
Byłam wkur@#$a na wszystko ! Teraz to ja nie mam czasu, syna mam !!! Białaczka, WTF ?!
Nie umiem opisać ile myśli przeleciało mi przez głowę w przeciągu zrobienia dwóch kroków, ale wystarczyło żeby podjąć decyzję.
Przed przyjściem wyników zaczynam ŻYĆ !!! Nie później!!! Teraz, now !!!
Poczułam cały bezsens dotychczasowego strachu, nie chciałam już nigdy więcej poczuć, że zmarnowałam choćby minutę swojego życia.
Pobiegłam do domu, po wsparcie... Wiedziałam, że między nami jest źle,ale to miała być ostatnia szansa, żeby coś naprawić.
Usłyszałam tylko, że skoro jestem chora to mój problem i że sobie wszystko wymyśliłam.
I pękło wszystko... Cały ból, strach, rozpacz i wszystkie ciemne sprawy ... W tamtym momencie nie miałam już nic, a jednocześnie miałam wszystko bo godzinę wcześniej dowiedziałam się, że zegarek głośno odmierza mój czas.
Żeby nie zwariować powtarzałam sobie każdego ranka: "Magdo, nie myśl, żyj!".
W końcu przyszły wyniki, na które czekałam i się bałam.
Yeah!!! Zostaję!!! Pomyłka!!! Pieprzyć strach!!! Dziękuję!!! Mam szansę!!! Kocham życie !!! - nie myślałam zdaniami. Moje myśli były proste i nieskomplikowane, a pomyłka okazała się największym prezentem w życiu.
Teraz wszystko jest możliwe, a moja siła ...Siła to pozytywny skutek uboczny. Rodzi się ona ze słabości. Gdyby nie istniało pojęcie słaby, nie byłoby pojęcia silny. Mimo przeciwieństw - jedno wynika z drugiego i dobrze jest sobie ten fakt uświadomić w życiu. Niekoniecznie po to, żeby się ze mną zgodzić, ale w celu poszerzenia perspektywy.
Często ostatnio słyszę jaka to silna i wytrzymała jestem - od przyjaciół, ale i dalszych znajomych. I uśmiecham się do siebie ...bo ta moja siła okupiona była tonami strachu, wiadrami łez, milionem kilogramów bezsilności i morza słabości...
Ja, ze swoim bagażem - panicznym strachem, kompleksami i brakiem pewności, przepłakanymi wieczorami i nieprzespanymi nocami (choć to akurat się nie zmieniło).
To moje piekło, które obnaża wszystkie słabości, rozdrapuje wszystkie rany, ale cały czas jestem w ruchu brnę do przodu bo to co złe też się kończy. I siła to nie mięśnie... to upór, konsekwencja, podnoszenia się i skutek uboczny pokonania własnych słabości.


Bardzo chaotycznie i bardzo osobiście...
Z pozdrowieniami od życia ...Magda ;)

niedziela, 30 sierpnia 2015

Wprowadzenie do jesieni.

Od kilku dni, kiedy wstaję rano, czuję że nadchodzi moja cudownie magiczna pora roku.
UWIELBIAM JESIEŃ!
Uwielbiam to słowo - samo w sobie jest dla mnie synonimem magii i szczęścia.
Te poranki, które pachną poranną mgłą (Tak, mgła potrafi mieć zapach) osadzającą się na skórze, chłodny wiatr plączący moje i tak skołtunione włosy, szelest i zapach liści (z pewnością nie konopnych).
Wszystkie parki, alejki i lasy oferują najpiękniejszą paletę barw przenosząc mnie do magicznej krainy, w której niczym Merida Waleczna, a może bardziej Diabolina (nie mogę się w tej kwestii zdecydować) biegam z magiczną mocą i po cichu spełniam życzenia ludzi, których spotkam po drodze.
Kocham fascynujące o tej porze roku zachody słońca. Kuszące ciepłem światła, a jednocześnie chłodne i rześkie.
Wszystkie deszczowe wieczory, podczas których spalam tony waniliowych i cynamonowych świeczek, czytam książki i popijam kakao (na mleku kokosowym).
To jest pora mojego prywatnego raju, kiedy czuję szczęście z powodu pogody, każdym porem mojej skóry. To najlepszy czas, magia życia i okazja do naładowania akumulatorów ;)
To się tak pięknie rozmarzyłam...



Magda

S jak...

Samotność.
Wrr. Na sam dźwięk tego słowa chowałam się i powtarzałam sobie: "Tylko nie ja".
Jednak Pani Samotność przyszła i rozgościła się w największym fotelu, informując, że zostaje. Tak po prostu - bez pytań i zbędnych ceregieli ...
Ja, szalona - broniłam się ucieczką; udawałam, że jej nie pamiętam; że mnie nie obchodzi. Irytowałam się, wyganiałam i krzyczałam, a Ona ze stoickim spokojem trwała przy mnie i miałam wrażenie, że rozgościła się na dobre, a nawet... Zaszalała i objęła mnie mówiąc, że trochę ze mną zostanie.
Z mojej strony zachwytu nie było, ale któregoś dnia poczęstowałam ją ginem (koniecznie Lubuskim) i zaprosiłam do rozmowy.
Spędziłyśmy wiele wieczorów przy herbacie (only green), ewentualnie ginie - głównie ja mówiłam, a ona słuchała.
Któregoś wieczoru stwierdziłam nieśmiało, że cała ta Samotność, nie jest taka zła.
Pozwoliła mi przemyśleć to co się stało, wyciągnąć wnioski z tych dobrych i złych decyzji.
Swoją obecnością zmusiła do odkrycia prostej prawdy - Trzeba czuć się dobrze ze sobą, żeby inni czuli się dobrze z nami. Yeah! Takie to proste, a takie skomplikowane ;)
Dostałam od niej w prezencie czas, w którym nauczyłam się być sama ze sobą, nauczyłam się tym cieszyć i tym samym zrobiłam ogromny krok na przód.
Dziękuję Kochana za: wszystkie gorzkie wieczory, za moją złość i frustrację, za strach, który wywołałaś,a w szczególności za spokój i mądrość, które po Tobie zostały ...



To co dziś nas łamie, jutro będzie naszą siłą.
Magda

środa, 26 sierpnia 2015

Przyjacielski seks ...

Z mojego punktu widzenia jeden z większych żartów XXI wieku. Otóż Drogie Panie i Panowie być może....Seks przyjacielski
Bawi mnie to sformułowanie - to seks czy przyjaźń ? Jestem przekonana, że jest to jedno z większych kłamstw, a że się przyjęło ? Mało to głupot ludzie w życiu robią?

A propozycje sypią się na prawo i lewo. I takie to normalne, nowoczesne, wygodne i chyba w końcu modne... Jednak ja nowoczesna nie jestem i fenomenu tego "ocieractwa" nie rozumiem.
Otóż mam hipotezę...
Żyjemy w czasach - braku czasu. Wszystko szybko, jak najprędzej i niekoniecznie w dobrej jakości - choć to akurat zawsze pozostaje kwestią wyboru... ale żeby do sypialni (i nie tylko) wpuszczać "byle jakość"?
Ja rozumiem, że łatwiej i szybciej zabrać koleżankę z dyskoteki, poocierać się o nią i ewentualnie rano (to już opcja ekstraklasa) zrobić kawę i śniadanie - po czym pięknie zniknąć i zapomnieć, że coś w ogóle się działo.
Bo tak naprawdę nic się nie zadziało poza rozładowaniem napięcia... kilku łez u Pani, że jednak nic poza tym...i być może chwilowego kaca moralnego... zaleczonego kolejnym "przyjacielskim ocieractwem".
Pytanie brzmi: Po co?
A no po to bo stanem naturalnym, każdego człowieka jest miłość. Tak, tak drodzy Państwo - miłość !!!
Każdy z nas dąży do tego stanu, w którym w momencie narodzin zostajemy obdarzeni. To chyba najważniejszy punkt naszego życia - początek, w którym ramiona mamy dają namacalną miłość, każdy gest i słowo ocieka po prostu tym uczuciem. I nie ma innej możliwości jak chęć doświadczenia tego w późniejszym życiu.
Szukamy, przebieramy, męczymy się i dalej szukamy...czasem się gubimy, okłamujemy się, że wystarczy tylko się poocierać, żeby to poczuć... ale bliskości nie da się zbudować w pół minuty więc cały czas szukamy.
Ocieramy się - okłamując siebie - bo przecież czuć ten dotyk, czuć ciało... ale to jest tylko dotyk i tylko ciało, które jest obok.

Możemy się okłamywać, możemy tak żyć...dlaczego nie?
Tylko po co. Życie jest jedno więc dopóki budzi nas każdy kolejny dzień... Trzeba wstać powiedzieć sobie... Tak boję się, jestem zraniony, ale chcę miłości ... Właśnie miłości. Nie mylić z przyzwyczajeniem, strachem przed samotnością, potrzebą kontroli.
Miłość - daje, inspiruje, wspiera, rozwija jest zaprzeczeniem ograniczania i kłamstwa. Jest słodka jak miód i gorzka jak naturalne kakao w proszku. Sekret tkwi w proporcjach.
Miłość nie zaślepia, ale pomaga otworzyć się na człowieka. Można wtedy zobaczyć, że ten ktoś jest - nieidealny, ale sekret tkwi w tym, że my będziemy o tym wiedzieć, że zawsze znajdziemy kogoś mądrzejszego, piękniejszego i lepszego w jakiejś dziedzinie, ale to do niego będziemy wracać i dzielić każdy dzień; irytować się i relaksować, śmiać się i płakać; cieszyć się gdy druga osoba będzie spełniać swoje marzenia, gdy będzie się rozwijała, czy dbała o swoich przyjaciół.
Miłość to wolność,a nie kontrola.


Życzę Wam i sobie spotkania takiej miłości.
Magda

wtorek, 25 sierpnia 2015

Rozwód: Nie dam rady i inne kłamstwa ...

Parafrazując „Każdy ma chwile, że w duszy deszcz pada”, ale przecież „chodzi o to, żeby nauczyć się tańczyć w deszczu”.
Najpierw był chaos i strach. Tak dokładnie, ja nie czułam, nie żyłam i nie myślałam. Ja się bałam każdym milimetrem duszy i ciała.
O co się bałam? O siebie, o Tymka,  o to jak dam radę, o to jaką traumę funduję własnemu dziecku… i  o to ,że w końcu mam szansę zrobić coś ze swoim życiem ;)
W końcu jednak nadszedł ten dzień, kiedy trzęsąc się ze strach powiedziałam: Dość !!!
I to było cudowne…. Dość dla: złego traktowania, strachu, kłamstw, funkcjonowaniu w życiu, którego nie chciałam, dość dla mojego lenistwa i dość dla obwiniania innych o obecną sytuację.
Połowa drogi jest za mną… Tej nieformalnej… która jest najtrudniejsza.
Wiem jak ciężko jest przełamać siebie, ale warto i można.
Rozwód to nie sala sądowa, adwokaci i sędzia. Rozwód zaczyna się w sercu i Twoja w tym głowa, żeby wynieść z tego lekcję.
Nie czuję się ekspertem, ale sama w pewnym momencie szukałam jakiejś wskazówki: Co dalej? Jak?
I kilka rzeczy wiem na pewno.
Nie ważne jest ile było w tym mojej, czy jego winy. Nie  chodzi o to, żeby brać winę na siebie lub spychać ją na kogoś. Fakt zaakceptowania, że tak po prostu się stało pomaga. Poza tym wychodzę z założenia, że nie ma bardziej lub mniej winnych jest porażka obydwu stron. Ponieważ nie udało się coś, co miało wiecznie trwać.
Tak, dla mnie mój rozwód to moja porażka, ale jednocześnie to najlepsza decyzja jaką w życiu podjęłam i której nie żałuję, nie żałowałam nawet przez pół sekundy.
I gdybym miała cofnąć się i pomóc tamtej Magdzie, którą byłam…wzięłabym ją za rękę i powiedziała: oddychaj.
Tak, oddychaj. Zamknij oczy, weź głęboki oddech i zaufaj swoim decyzjom. Pomogło? Wiem, że nie. Dlatego zamknij oczy, weź głęboki oddech i zaufaj swoim decyzjom. Znowu to samo? To nic. Powtarzaj to, aż do skutku.
To nie może być tak proste, pomyślisz.
Wszystko jest proste. Nawet Tina Turner przypomina o tym śpiewając „Simply the Best”, ale wiem, że Ciebie to teraz nie obchodzi.
W każdym razie przy całej swojej niechęci do tak prostego i nieskutecznego (z Twojego punktu widzenia pomysłu) spróbuj przecież nie masz nic do stracenia.  Może napotkasz opór w postaci myśli: „To głupie, za proste..” – ten wewnętrzny opór to też odpowiedź… przełam siebie i zrób coś inaczej …
Może jest to moment, w którym nie masz siły, żeby zacząć… to nic nie szkodzi. Czujesz, że potrzebujesz samotności, płaczu w poduszkę i użalania się nad sobą? Ok., zrób to… tylko miej świadomość tego, że nie zmieni to Twojej sytuacji.
Tak ja też płakałam, zamknęłam się w domu i miałam pretensje do świata – miałam też świadomość, że to nic nie zmieni, ale dałam sobie czas. Funkcjonowałam tak dość długo, aż w końcu przyszedł moment, w którym irytowałam samą siebie… więc nie było sensu tego dłużej ciągnąć.
Zamknęłam oczy, odetchnęłam i uwierzyłam w swoje decyzje. Nie nagle, nie w jednej sekundzie, ale każdego dnia, małymi, chwiejnymi kroczkami. Pomimo strachu podjęłam decyzję, że dam radę, że sobie poradzę i choćby nie wiem co się stało będzie dobrze ;)
I oto co się stało.
Znalazłam stancję na cudownych warunkach.
Uregulowałam sprawy związane z synem i rozdzielnością majątkową w sądzie.
Ustabilizowałam sytuację w pracy i awansowałam na kierownika ;)
W ciągu sześciu miesięcy spełniłam kilka swoich marzeń (to więcej niż przez całe dotychczasowe życie).
Czuję się piękna i szczęśliwa jak nigdy wcześniej.
Każdego dnia robię coś co przybliża mnie do moich marzeń i wiem, że liczy się sama droga, a nie osiągnięcie celu.
W tzw. międzyczasie czuję strach, ale przecież to nie może być powód, żeby przestać starać się o życie o jakim marzę.
Poza tym dzięki temu co mnie spotkało, tym co już za mną - jestem silniejsza, bogatsza o nowe doświadczenia i mam tu skrawek swojej przestrzeni gdzie mogę to wyrzucić/wypisać i poczuć się jeszcze lepiej ;)


Pozdrawiam
Magda

niedziela, 23 sierpnia 2015

Z serii: obalamy mity - Kobieta potrzebuje do szczęścia mężczyzny....

Omg !!! Za każdym razem kiedy to słyszę, nie wierzę !!!
Feministką nie jestem, ale żeby od razu facet miał być wyznacznikiem szczęścia ?!
Tak wiem, że tak zostałyśmy wychowane- te wszystkie Śpiące Królewny, Kopciuszki... ale gdzie w tym sens i logika?!
Królewną nigdy nie byłam (z manierami troszkę u mnie na bakier), Kopciuszkiem nigdy się nie czułam (chyba, że po imprezie). Jednak wracając do tematu. Od dłuższego czasu zastanawiałam się dlaczego kobieta miała by czuć się nieszczęśliwa? Bo jest kobietą ?
Z mojego punktu widzenia wygląda to tak. Kobieta to człowiek więc niech tym człowiekiem będzie. Mało tego ma wolną wolę - i niech z niej korzysta. Dlaczego? Bo może.
O ile ten świat byłby szczęśliwszy gdyby za "dziecięcych" lat nie tłuczono nam do głowy (najlepiej tłuczkiem do ziemniaków) głupot w stylu: "Znajdzie Ciebie - Jaśnie Pani - Książę (najlepiej na białym rumaku, ewentualnie białym Ferrari, a przy Polskich warunkach jakieś BMW), uratuje z tej strasznej wieży (dom rodzinny) i będziecie żyć długo i szczęśliwie ( Ty kobieto będziesz siedziała w kuchni,a Jaśnie Pan w pracy i tak będziecie się mijać w życiu, ale oczekiwania rodziców zostaną spełnione).
Tak wiem, że uogólniam i przejaskrawiam sytuację, ale znam naprawdę wiele osób, które ulegają takim schematom - kończy się to różnie.

Jednak czasy się zmieniają i dziewczynki oglądające Meridę Waleczną mają szansę uniknąć tej traumy ;)

I ja, w całej swojej okazałości jestem zdania, że kobieta do szczęścia mężczyzny (Pardon - wszyscy moi wielbiciele) nie potrzebuje z kilku powodów.
Szczęście to stan umysłu, to nasze reakcje na sytuacje, które nas spotykają. Szczęścia można się nauczyć i je pielęgnować ;) Niezależnie od tego co się dzieje w naszym życiu.
Powtórzę się, ale skoro kobieta jest człowiekiem i ma mózg, z którego potrafi korzystać to naprawdę jest fantastycznie. Okazuje się, że wiele można w życiu osiągnąć używając mózgu (kariera, pasja, rozwój intelektualny i duchowy). Idąc tym tropem, okazuje się, że wystarczy trochę przekonać siebie, spojrzeć inaczej na to co mówi otoczenie, czy kreują media.
I jest !!! Tak, w całej swojej nieidealności - kobieta, która potrafi porozmawiać, umie się wygłupiać, ma swoje pasje, cele do których dąży i traktuje mężczyznę jak równego sobie partnera, a nie skarbonkę, która rozwiąże jej problemy ze stabilnością finansową.
Przecież to jest cudowne, że możemy wybierać, możemy pracować w zawodach, o których nie śniło się naszym babciom; możemy nosić spodnie; wychodzić do baru ze znajomymi i głosić całemu światu, co tak naprawdę myślimy i czujemy.
Możemy pójść o krok dalej i widząc np. przystojnego bruneta o niebieskich oczach (taki mój fetyszyk prywatny;) możemy go zaprosić na kawę... No cóż... W najgorszym wypadku najwyżej odmówi ;) Jego strata.
Podsumowując. Cieszę się, że jestem kobietą. Fantastyczne jest to, że to ja jestem odpowiedzialna za swoje szczęście i życie. To ja podejmuję decyzje i ja w głównej mierze ponoszę konsekwencje swoich wyborów - nie zawsze dobrych, ale są one moje.
Miłe jest to, że mogę decydować kogo zapraszam na randkę, a z kim idę po prostu się spotkać ;)

I w tym momencie zróbmy mały przerywnik - ot, ciekawostka turystyczna.

Zawsze wychodziłam z założenia, że w życiu mówi się wprost. I tak chcąc zaprosić faceta na randkę po prostu - zapraszałam. Chcąc spotkać się tak po prostu proponowałam spotkanie - czasem widzę kogoś i wiem po prostu, że chcę go poznać, dowiedzieć się jakim jest człowiekiem i tyle - nie dopisując do tego scenariusza z love story w tle. Jednak zostałam brutalnie sprowadzona na ziemię przez moich kumpli, którzy uświadomili mi, że w 95% każde moje zaproszenie zostało odebrane jako propozycja randki. Eh...A ja czasem chcę po prostu poznać człowieka ;)

Z pozdrowieniami
Magda

Naucz się odpuszczać ...



Naucz się odpuszczać.
I jeszcze jakiś czas temu, moja pierwszą myślą było: "WTF?! Odpuścić?! Ja?! Nigdy!!!".
Dzisiaj widzę jak bardzo tego nie rozumiałam. Nie chodzi o to, żeby odpuścić w życiu wszystko, ale są sprawy przy których nie warto się upierać. Na przykład dlatego, że możemy zyskać coś innego odpuszczając.
Przykład dzisiejszego dnia, który mnie powalił ...pozytywnie ;)
Mój syn ma trzy lata, w ciągu tygodnia mam naprawdę mało czasu, żeby tak prawdziwie z nim pobyć. Kiedy w końcu przychodzi weekend dwoję się i troję, żeby ten czas spędzić atrakcyjnie, efektywnie, oczywiście biorąc pod uwagę, że wybieram to co myślę będzie atrakcyjne dla Tymka, a tymczasem on nie zawsze jest zadowolony. I wtedy po głowie (w sekcji: rodzicielka) chodzą myśli typu: "Co ja robię nie tak?". Napędza się machina, która wywołuje moją irytację (przecież tak się starałam) i stąd już krok do zniecierpliwienia i nieprzyjemnej atmosfery (Każdy, kto ma dzieci wie, że chłoną one emocje jak gąbka).Afera gotowa, a tymczasem....wystarczy odpuścić ;)
Jestem ostatnio trochę nie w formie więc odpuściłam dzisiaj weekendowy szał i postanowiłam spędzić dzień tak jak kocham...
Zabrałam Tymka na wycieczkę rowerową. Spakowałam koc, książkę, jedzenie i kilka zabawek...Zabrałam Tymka w jedno z bardziej odludnych miejsc nad naszym jeziorem, rozłożyłam koc, jedzenie i zabawki. Stwierdziłam, że dzisiaj mamy piknik i wolne i spędzimy tu większość dnia. I stało się coś niezwykłego...



Mój syn uśmiechnięty, zadowolony,a mi opadła szczęka... chyba z radości. I w końcu zaświtało w głowie ;)
Puk! Puk! Kobieto przecież to Twój syn,a nigdy nie przyszło Tobie do głowy, że może lubić to co Ty...Cisza, spokój - tylko szum wody, szelest liści na wietrze i odgłosy okolicznych ptaków... Efekt wow!!! "I oprócz błękitnego nieba, nic mi dzisiaj, nic mi dzisiaj nie potrzeba ;)
Poczułam się po prostu jak w niebie. Miałam zadowolonego i zrelaksowanego synka u boku,książkę, ciszę i spokój... I w tym momencie byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie. W tym momencie tam nad jeziorem - odpuściłam wszelkie zabawy edukacyjne i scenariusze super kreatywnego spędzania czasu... my tam po prostu byliśmy ze sobą i dla siebie ;)

Z pozdrowieniami z nad Mazurskich Jezior....
Magda


sobota, 22 sierpnia 2015

Inauguracja

Dlaczego blog?
Ponieważ mogę.
Mogę - taka prosta zasada - "Wszystko mogę, nic nie muszę"
Zacznijmy od początku.
Chciałam "coś" zrobić, tylko tak naprawdę nie wiedziałam co znaczyło to magiczne "coś", aż w końcu 18 lipca.... Eureka!!! Chwilowy przebłysk, który musnął mój mózg ;) - to ma być blog !!!
O mnie, moim życiu takim jakie jest i dla kontrastu o życiu Izy - chodzi o kontrast drogi, ale cel jest ten sam - żyć i odnaleźć siebie.
Pisząc żyć, mam na myśli - przeżywać, doświadczać, próbować, smakować, pokonywać słabości i ograniczenia, nie szukać wymówek, być "w tu i teraz".
Pisząc odnaleźć siebie, mam na myśli - szukać drogi żyjąc ;) nie tak jak żyją inni, nie pod dyktando, nie w zgodzie z oczekiwaniami świata, ale tak jak chcę i czuję!
Pomysł zaczął się od impulsu, który napędził działanie, a na koniec film "na wesoło" -  w trakcie którego poczułam owo "muśnięcie w mózgu".  


Pozdrawiamy ;)