poniedziałek, 21 września 2015

Impuls - zamiast zastanawiania ;)

"Wiele decyzji podejmuję pod wpływem impulsu, potem już się tego trzymam" - motto Piotra Najsztuba, które uważam za podsumowanie moich działań.

I nie chodzi tu o bezmyślne działania, ale bycie w ruchu...
Każdego dnia, biegnę ... Pomiędzy zakupami, przedszkolem, pracą, zabawą, czasem wolnym podejmuję decyzje... Decyzje, decyzje, decyzje... Jest ich milion, a może tylko pół miliona. Trudne, przeplatają się z tym łatwymi lub błahymi niczym warkocz, którego nigdy nie zaplatam ;p Po prostu je dzielę, na te które potrzebuję podjąć od razu i na te, które mogą poczekać.
Wszystkie łączy jedno... ostateczna decyzja podjęta jest pod wpływem impulsu... Tak, owszem analizuję dość często, obracam, sprawdzam, podrzucam i ważę, ale ostateczne starcie kierowane jest tym moim wewnętrznym sygnałem... Ktoś powie z głupoty. - Tak często to słyszałam, że mogę się tylko uśmiechnąć ;) i obracając się na pięcie, odejść kręcąc tyłkiem - dla podkreślenia gdzie mam taką opinię. ;)
Ten asumpt, który mi pomaga jest jednocześnie wyrazem zaufania do siebie samej, do tego, że najlepsza odpowiedź jest we mnie.
Przecież każdy z nas zawsze znajdzie uzasadnienie dla tego, czego naprawdę chce lub uważa za słuszne. Możemy mieć tysiące argumentów za, ale kiedy w nas będzie sprzeciw - znajdziemy tysiąc jeden kontrargumentów, żeby potwierdzić swoją tezę. Dlatego zaufanie = impuls, impuls=zaufanie.
Drugi powód to potrzeba bycia w ruchu.
Nie podejmując decyzji tkwię w martwym punkcie...czyli zaprzeczeniu mojego stanu naturalnego.
Ruch, dynamika życia - niczym jazda na rowerze, rolkach czy desce sprawia, że czuję... Przy tych dobrze podjętych decyzjach bryzę orzeźwiającego wiatru, przy tych złych - lodowaty podmuch, ale czuję...wiem co robić dalej, a nawet gdy nie wiem...Po prostu ufam
Może teraz jakiś przykładzik... Niech będzie ulubiona tematyka, na której się nie znam. Relacje damsko-męskie.

Poznaję kogoś i po prostu wiem! Wiem, czy chcę się spotkać, poznać, zanurzyć się w tą relację...Z całymi jej konsekwencjami... Z tymi przyjemnymi jak mleczna czekolada i tymi odbijającymi się piołunem. Angażuję się całą sobą, nie analizuję - po prostu jestem. Nie uciekam, nie zamykam się, otwieram rękę, żeby poczuć dotknięcie dłoni. Nie gram, nie stwarzam pozorów, nie trzymam pozy. Jestem...Po prostu. Bez dopisywania historii, która ma zakończyć się ślubem (Chociaż ze ślubem często wszystko się kończy ;p).
Zdecydowanie ... Nie stoję w drzwiach bijąc się z myślami. Po prostu wchodzę bo czego miałabym się bać... Chyba tylko tego chłodu, który powstaje przy otwartych drzwiach, w których trzymałoby mnie niezdecydowanie... I zamiast zastanawiać się czy kochać, kocham...bo czego tu się bać..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz